Kampermania: Czyli jak wydać 10 tysięcy euro, żeby zjeść gyrosa, którego masz za rogiem

Aktualności | 28-07-2025 | 18:00 | Czas czytania: 3 minuty

Każdego roku, niczym święta migracja dzikich zwierząt na afrykańskiej sawannie, holenderskie (i nie tylko) kampery zapełniają europejskie autostrady. Żar z nieba, klimatyzacja, która działa tylko wtedy, gdy nie potrzebujesz, a za kierownicą – człowiek z GPS-em, który uparcie twierdzi, że „ten skrót przez serpentyny w Słowenii to genialny pomysł”. Kampermania to zjawisko społeczne, które wymyka się logice.

Chorwacja, Grecja, Albania, Balaton – cel: zamoczyć nogi

Nie zrozumcie nas źle – Adriatyk jest piękny, greckie zatoczki malownicze, a albańskie plaże coraz bardziej modne. Ale czy naprawdę trzeba jechać aż 1800 kilometrów, zjeść wszystkie zapasy kabanosów i kłócić się o stacje benzynowe, by dotrzeć do miejsca, w którym… można wreszcie usiąść i zamoczyć nogi w wodzie? Odpowiedź brzmi: tak – bo inaczej wakacje się nie liczą.

8494f762 b95e 4b14 8862 0d9b73a4f112

Bo jeśli nie wrzucisz zdjęcia swojej stopy na tle kamyków i turkusowej wody – to znaczy, że nie byłeś. A jak nie byłeś, to nie masz prawa narzekać na powrót do pracy. Proste.

Pizza, gyros, kebab… czyli wszystko to, co masz pod nosem

Tu pojawia się jednak pewna zagwozdka. Bo co jedzą nasi bohaterowie na końcu świata? Pizza. Kebab. Gyros. Lody włoskie. Czyli wszystko to, co serwuje co drugi holenderski foodtruck w dni targowe. A jeśli chodzi o różnorodność kulinarną, to naprawdę: Lidl w Kerkrade ma dokładnie ten sam jogurt grecki, co Lidl w Kalamacie. Tzatziki też.

A może chodzi o coś więcej?

Bo przecież nie chodzi tylko o jedzenie, ani o słońce (którego w Holandii akurat ostatnio nie brakuje – przynajmniej przez pięć minut dziennie). Może chodzi o ucieczkę. Przed codziennością, przed sąsiadem, który znowu kosi trawnik w niedzielę o 8:00 rano. Przed obowiązkami. Albo – co bardziej prawdopodobne – przed samym sobą. Kamper daje złudzenie wolności. Można jechać, gdzie się chce. Zatrzymać się, kiedy się chce. Spać, gdzie się chce – pod warunkiem, że to oficjalny kemping z WC i prysznicem, bo inaczej (najczęściej) mandat.

04 00507

Styl życia czy objaw zbiorowej potrzeby resetu?

Niektórzy twierdzą, że kamper to sposób na życie. Że to wolność, przestrzeń, niezależność. Inni – że to ciasna puszka z prysznicem nad sedesem i kuchnią w której możesz gotować nie zsiadając z kibla – wystarczy drzwiczki otworzyć. A wszyscy – że „było super, ale następnym razem chyba gdzieś bliżej pojedziemy”. Tymczasem w zasięgu dwóch godzin jazdy od Amsterdamu można:

  • zjeść frytki z majonezem na plaży w Zandvoort,
  • popływać w jeziorze Veluwemeer,
  • zaparkować kampera przy rzece w Deventer i udawać, że to Toskania (zwłaszcza wieczorem, po dwóch kieliszkach Prosecco).

A więc… o co chodzi? (A może by tak… po prostu zostać?)

Czy chodzi o prestiż? O wpis na Instagramie? O poczucie, że „coś się dzieje”? A może po prostu o to, że nikt nie chce przyznać, że najlepsze wakacje to często te najprostsze – z książką na tarasie, grillem za domem i zimnym Heinekenem w ręku. Ale spokojnie. Za rok o tej porze znowu wszyscy ruszą w trasę. Bo przecież nie po to przez cały rok szlifowali kampera, wymieniali markizy i testowali najnowsze akumulatory i inne powerbanki, żeby teraz zostać w domu.

Autocaravana Integral

(wnl)

Wiatraczek
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.