166/100? Pfff, gewoon steunkousen! Czyli jak w Holandii leczy się nadciśnienie i inne urojenia
Aktualności | 25-07-2025 | 18:00 | Czas czytania: 3 minuty
Wchodzisz do przychodni na wizytę kontrolną. Po raz kolejny od rozpoczęcia leczenia mierzysz ciśnienie. Wynik: 166/100. W Polsce już by cię owinięto w srebrną folię, podłączono pod pięć urządzeń i zapytano, czy chcesz ostatnie namaszczenie, czy raczej kawę bezkofeinową. A w Holandii?
„Oh, rustig aan. Da’s normaal, hoor.”
Ciśnienie tętnicze 166/100 mmHg to nadciśnienie tętnicze II stopnia według klasyfikacji Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego (ESC) i Europejskiego Towarzystwa Nadciśnienia (ESH).
Co to oznacza?
- 166 – ciśnienie skurczowe (górne) – znacznie powyżej normy.
- 100 – ciśnienie rozkurczowe (dolne) – również wyraźnie podwyższone.

Wysokie ciśnienie? Spokojnie!
Tak wygląda tu opieka zdrowotna. System medyczny, który z jednej strony ma dostęp do nowoczesnych leków, a z drugiej strony wygląda jakby był zarządzany przez minimalistycznego mnicha-buddyjskiego: „Mniej znaczy więcej. A nic znaczy spokój.”

Przychodzisz z ciśnieniem, które w większości krajów uznano by za „wybuchowe”, a pani w rejestracji mówi, że lekarz jest zajęty, ale może ci zapisać coś przeciwko stresowi. Albo zaproponować uciskowe rajstopy podróżne (reissokken).
Nifedipina: lek, który obniża ciśnienie… ale niekoniecznie Twoje
Otrzymujesz nifedipinę. Nazwa brzmi jak coś pomiędzy trucizną dla szczurów a najnowszą wersją tabletek na poprawę humoru w młodzieżowej dyskotece. To lek z grupy antagonistów wapnia, czyli coś, co sprawia, że twoje naczynia krwionośne przestają się zaciskać z przerażenia na widok wyników z laboratorium. Na papierze – cud. W rzeczywistości – szum w uszach jak po koncercie Rammsteina i nogi jak baloniki z promocji w Actionie.

Zgłaszasz objawy?
„To normalne.”
Niepokoi cię, że masz wrażenie, że słyszysz fale radiowe w głowie?
„To przejdzie. Albo się przyzwyczaisz.”
Pytasz, czy nie można by zmienić leku?
„Nie, bo to działa. Skąd pan wie, że nie działa?”
Nie wiesz. Może tylko wydaje ci się, że szum w uszach i obrzęki aż do kolan to jednak nie styl życia, który planowałeś.

Asystentka – pierwsza linia broniąca dostępu do prawdziwego lekarza
Niech nam będzie wolno: asystentka w holenderskiej przychodni to instytucja, to kapłanka systemu, strażniczka zasady „Gewoon afwachten”.
Mówisz:
„Od kiedy biorę lek, mam szum w uszach, spuchnięte nogi i nie mogę spać.”
Słyszysz:
„To się zdarza. Proszę pić więcej wody. I nosić rajstopy uciskowe.”
To nie żart. W kraju, który zbudował tamy przeciwko morzu, rozwiązanie na nadciśnienie to rajstopy z Aldi i zalecenie, żeby się „nie przejmować”. Jakbyś miał wkrótce zejść, nie z powodu ciśnienia, ale z nadmiaru trosk.

Lekarzu, czy to już medycyna, czy jeszcze IKEA?
Wszystko tu jest ładnie opakowane. Gabinety pachną lawendą. Lekarz nosi kolorowe skarpetki. Ale gdy już usiądziesz i opowiesz, co ci dolega, czujesz się jak w dziale „samopomoc emocjonalna”:
„Zestresowany? Spacerek.”
„Masz objawy? To obserwuj.”
„Masz wątpliwości? To normalne.”
Człowiek z ciśnieniem, które w polskim szpitalu byłoby uznane za „proszenie się o zawał”, słyszy tu, że to tylko chwilowe, że może to pogoda, może „stres białego kitla” (chociaż w rodzinnej przychodni nikt tego nie ubiera poza laborantką), nie ten rękaw, może po prostu nie ten tydzień.

Puenta? A po co? Po prostu oddychaj i noś rajstopy.
Czy jest sens walczyć z tym systemem? Może i nie. Ale warto go nazwać po imieniu. Nie dlatego, że mamy ciśnienie 166/100. Ale dlatego, że mamy poczucie absurdu 300/200. Gdybym z każdą kolejną diagnozą dostawał parę rajstop, mógłbym otworzyć hurtownię. Holenderska medycyna to zen w wersji klinicznej. Jeśli nie zadziała, przykleją ci plaster z napisem „Rustig aan” i każą czekać.

A więc czekam. W rajstopach. I głośno szumi mi w uszach.
(Paweł)