7 pytań do… Johna Stikkelmana – holenderskiego strażaka oraz instruktora BHV

Nigdy nie tracimy żadnej okazji by porozmawiać z ciekawymi ludźmi. Dziś, na wywiad z cyklu „7 pytań do…” dał się namówić John Stikkelman, zawodowy strażak i wykładowca…

Rozmawiamy podczas kursu BHV, ale… przecież nie od razu zostałeś instruktorem?

Nie, to jest długi proces. W pewnym momencie rozwijasz specjalizacje, w moim przypadku substancje niebezpieczne, a potem musisz wyszkolić swoich kolegów tak, aby mogli sobie z tym zagadnieniem poradzić w praktyce.

Później zrobiłem też bezpieczeństwo pracy i udzielanie pierwszej pomocy, więc ważne jest, abyś dalej się rozwijał, aby Twoja wiedza stała się szersza. Dlatego też często siedzę w szkolnej ławce, aby uzyskać dodatkowe wiadomości i nowe certyfikaty.

Brałeś udział w wielu akcjach ratowniczych. Którą z nich wspominasz najczęściej?

Trudne pytanie… wszystko dobrze pamiętam… ale oczywiście duży pożar w CVK w Rotterdamie, eksplozja w Shell, pożar w parku czołgów w Hemel-Hamstead, no i oczywiście katastrofa Chemie Pack – to są te największe.

Uczymy się z nich cały czas na szkoleniach, a w oparciu między innymi o te wydarzenia, projektowane są nowoczesne środki zapobiegawcze oraz instrukcje postępowania. Wszysko jest brane pod uwagę.

Pewnie były i takie akcje o których nie chcesz pamiętać?

Oczywiście, ale one i tak zostają z tobą… Nigdy nie rozmawiasz o tym publicznie poza pracą, ale z kolegami, ponieważ musisz też o tym mówić…

Najgorsze jest zawsze, gdy wśród poszkodowanych są dzieci… młodsi koledzy często mają dzieci, a to ma wpływ na sposób myślenia podczas akcji… ale nie mogą się rozklejać, muszą być twardzi, inaczej bezpieczeństwo będzie zagrożone.

Właśnie dlatego koleżeństwo ma również ogromne znaczenie. Musimy wspierać się nawzajem, by nie zwątpić, nie stracić zimnej krwi…

To niebezpieczny zawód, twoja żona wolałaby chyba za męża… profesora matematyki?

Chciałbym odpowiedzieć na to pytanie w dwóch częściach…

Tak, praca w straży pożarnej zawsze jest niebezpieczna, ale staramy się to niebiezpieczeństwo minimalizować. Robimy to poprzez wiedzę i ćwiczenia. Strażak trenuje całe swoje życie, aby być przygotowanym na to, co nas czeka. W związku z tym wiele uwagi poświęca się bezpieczeństwu, a więc ryzyko jest ograniczone. Oczywiście podejmowane są działania ryzykowne, ale z użyciem takich środków, by zapewnić możliwie jak największe bezpieczeństwo.

Oczywiście zdarzają się wypadki, ale musimy z nich wyciągać wnioski, a następnie podejmować działania w celu ich ograniczenia. Dlatego też podczas kursów BHV kładziemy największy nacisk na własne bezpieczeństwo…

Kiedy poznałem żonę, pracowałem już w straży pożarnej (wtedy jeszcze w oddziale straży przemysłowej firmy). Zanim się pobraliśmy rozmawialiśmy o tym, ale wszystko naprawdę zaczęło się komplikować kiedy trafiłem do zawodowej straży pożarnej. Jestem pewien że często martwiła się o mnie, więc po zakończeniu akcji zawsze starałem się do niej dzwonić.

W dzisiejszych czasach mediów społecznościowych sprawa tylko się pogarsza, bo czasami moja żona wie że gdzieś jest duży pożar – nawet zanim ja sam się tam pojawię. Więc telefonów jest więcej, ale ona naprawdę te rozmowy docenia. Chociaż w głębi duszy… może faktycznie wolałaby profesora matematyki…?

Teraz uczysz innych jak zachować się w niebezpiecznych sytuacjach. Dlaczego te kursy są takie ważne?

BHV’ers, czyli ratownicy zakładowi są bardzo ważni – są to oczy i uszy służb ratunkowych, mogą podjąć pierwsze kroki w celu ustabilizowania sytuacji, towarzyszyć nam w wypadku i są naszym pierwszym źródłem informacji po przyjeździe.

Czasami słyszę pogardliwe „każdy może robić BHV” i „to nic nie znaczy”, ale… wolałbym widzieć że pracodawcy dostrzegą powagę BHV i zorganizują więcej ćwiczeń, że przestaną to uważać za „zło konieczne” bo tego wymaga holenderskie prawo… Ale niestety na razie tak się nie dzieje, zakłady ograniczają się jedynie do powierzchownych odświeżeń kursów… to według mnie przegrana szansa związana z bezpieczeństwem.

Podczas Twoich zajęć wiele się dzieje. Mimo całej powagi kursu… pamiętasz jakieś zabawne sytuacje?

Śmieszne sytuacje pojawiają się automatycznie. Jestem zwolennikiem humoru na lekcji, cały dzień na serio jest nudny i nie do przyjęcia. Można i trzeba się śmiać, to pozostaje w pamięci kursantów. Na przykład czasami zdarza się, że ktoś jest owinięty bandażami jak mumia, do tego ma nałożone okulary przeciwsłoneczne – więc jest mumią na wakacjach…

Zrobiliśmy nawet kiedyś zdjęcie, sugerujące że facet z zabandażowaną ręką trzymającą skrzynkę piwa mdleje na tropikalnej wyspie… humor musi być.

Nasze ostatnie, siódme pytanie, zawsze dotyczy Polaków w Holandii. Co chcesz im przekazać, życzyć, poradzić…?

Tak naprawdę jestem pozytywnie nastawiony do Polaków w Holandii. Widzę że się tu przydają, uczestniczą w naszym społeczeństwie, i że chcą tutaj żyć. Dlatego cieszę się także z firm takich jak Hollcert, polskiej firmy w Holandii, która zapewnia szereg szkoleń w języku niderlandzkim, polskim i angielskim. Polak (Jarek) jest teraz szkolony jako instruktor BHV.

Wszystko to świadczy o tym, że polscy pracownicy poważnie podchodzą do integracji tutaj w Holandii. Mogę to tylko ocenić pozytywnie i powiedzieć: dalej kroczcie wybraną drogą!

(wnl/foto(s):archiwum,Pixabay)