Holenderski Rower: Król Ulicy, Władca Ścieżek… i Twój Największy Koszmar?!
Aktualności | 25-06-2025 | 11:00 | Czas czytania: 4 minuty
Myślisz, że Holandia to kraj wiatraków i tulipanów? Błąd! Tu prawdziwym władcą jest rower. Wszechobecny, niezniszczalny, notorycznie kradziony, a czasem gnijący pod latarnią. Przygotuj się na podróż w głąb najbardziej absurdalnego i fascynującego elementu holenderskiej kultury, który potrafi doprowadzić do szału nawet najbardziej stoickiego Polaka 🙂

Gdybyście zapytali statystycznego Holendra, co jest dla niego najważniejsze, pewnie odpowiedziałby „doe normaal” albo… „mój rower”. Tak, tak, ten kawałek metalu na dwóch kołach, często bez błotników, za to z trzema zamkami, to narodowy skarb. Ale czy na pewno jest powód do dumy, czy raczej do zbiorowej terapii grupowej? Bo holenderski rower ma w sobie tyle sprzeczności, że mógłby posłużyć za ilustrację do podręcznika filozofii absurdu 😉
Od „bakfiets” do „zombie-bike”: Rowerowa hierarchia chaosu
Na holenderskich ulicach zobaczysz wszystko. Od wypasionych e-bike’ów, które kosztują tyle co mały używany samochód (i ważą podobnie, więc wniesienie go po schodach to zadanie z góry skazane na porażkę!), po „dziadkowe bicykle” z Marktplaats za 50 euro. Te ostatnie wyglądają, jakby przeżyły II wojnę światową, upadek Muru Berlińskiego i jeszcze wróciły po swoje zgubione siodełko. To jest prawdziwa rowerowa demokracja, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Albo to, co akurat nie jest przypięte do latarni 😀

Największą zmorą, a jednocześnie fascynacją, jest fenomen „zombie-bike’ów”. Widziałeś je. Stoją miesiącami, a nawet latami, przypięte do znaków drogowych, latarni, a nawet innych rowerów. Pokryte grubą warstwą rdzy, bez kół, z rozprutymi siodełkami, wyglądające jak eksponaty z muzeum zaniedbania. Ale spróbuj go ruszyć! Nagle okazuje się, że ma „właściciela”, który… od trzech lat mieszka w Szwecji i „na pewno po niego wróci”. Gminy załamują ręce, bo przepisowe miejsca parkingowe na 'niczyje’ rowery kurczą się szybciej niż pensja na koniec miesiąca, a policja rozkłada ręce, bo rower bez kół to już przecież nie rower, tylko dzieło sztuki współczesnej 😀

Narodowy sport: Jak ukraść rower (i jak go stracić… nawet kilka razy!)
Jeśli myślałeś, że piłka nożna to narodowy sport Holendrów, to się myliłeś. Prawdziwym hitem jest kradzież rowerów. I nie mówimy tu o wyczynach z filmów akcji. Tu wystarczy chwila nieuwagi, jeden zamek (bo każdy rozsądny Holender ma co najmniej dwa, a najlepiej trzy, a i tak to za mało!) i voilà – rower właśnie zmienia właściciela.

Mówi się, że jeśli chcesz odzyskać swój skradziony rower, musisz szukać go… na targu z używanymi rowerami w innym mieście. Albo, co bardziej prawdopodobne, na… OLX.pl, tylko że w prywatnym ogłoszeniu! Tak, to nie żart. Statystyki, oczywiście nieoficjalne (bo kto by takie prowadził?!), mówią, że wiele rowerów „eksportuje się” na Wschód. Więc jeśli Twój ulubiony Batavus zniknął bez śladu, sprawdź oferty w Radomiu czy Lublinie. Może właśnie tam „znajdziesz” swoją zgubę, tym razem już z uśmiechniętą miną nowego właściciela.

Holenderskie służby? Cóż, są „zaniepokojone” i „apelują o spokój”. Ale żeby aktywnie szukać? To już raczej zadanie dla Supermana, nie dla lokalnego policjanta, który ma ważniejsze sprawy, jak walka z „zombie-bike’ami”.
Ścieżki rowerowe: Perfekcja, której nikt nie rozumie (i która boli!)
Holandia to raj dla rowerzystów, prawda? Idealne, gładkie, czerwone ścieżki rowerowe! Teoretycznie. W praktyce, to pole bitwy, na którym zasady są tylko dla słabych, a ty, pieszy, musisz uważać, bo rower to środek masowego przekazu… prędkości!

- Brak sygnalizacji: Po co dawać znać, że skręcasz, skoro wszyscy i tak wiedzą, że jesteś najważniejszy na ścieżce? Równie dobrze mógłbyś wyciągnąć flagę i machać nią jak na paradzie.
- Jazda na czerwonym: Czerwone światło? To tylko sugestia, prawda? Niczym znak „zwolnij” na autostradzie – ignorowane z olimpijską swobodą.
- „Dzwonek jest dla tchórzy”: Zamiast dzwonka, używamy głośnego chrząknięcia, kaszlnięcia, albo po prostu wyprzedzamy na milimetry, rzucając pogardliwe spojrzenie. Punkt dla Ciebie, jeśli warkniesz.
- Bakfietsy: Matki z gromadą dzieci w „skrzyniach” na przodzie roweru to prawdziwi władcy ulic. Spróbuj się im postawić. My też próbowaliśmy. Bolało. I byliśmy bliscy stoczenia wojny z trzema 5-latkami 😀

Rowerzysta kontra reszta świata: Kto tu rządzi? (Spoiler: On)

W holenderskiej hierarchii ulicznej, rowerzysta stoi na samym szczycie. Pieszy? Przeszkadza i powinien ustąpić. Samochód? Musi czekać i pod żadnym pozorem nie wjeżdżać na ścieżkę rowerową, nawet jeśli to jedyny w danej chwili sensowny i konieczny manewr. Rowerzysta jest nietykalny. I w deszczu, i pod wiatr, i z pięcioma torbami zakupów na kierownicy. To nie jest kwestia pogody czy rozsądku, to kwestia mentalności 🙂



„Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania” – ten slogan to niemal narodowe motto holenderskich cyklistów. A my, Polacy, którzy często przyjeżdżamy tu z mentalnością kierowcy, musimy się szybko dostosować. Albo po prostu kupić rower i… sami zacząć dzwonić dzwonkiem na wszystkich dookoła, niczym pasterz na swoje zagubione owce 😉

Podsumowanie: Rowerowa miłość (i nienawiść), czyli dlaczego Holandia nigdy nie będzie nudna

Holenderski rower to coś więcej niż środek transportu. To symbol wolności, tradycji, ale też… nieuporządkowanego chaosu, kradzieży i społecznych tarć. Kochamy go, bo jest praktyczny i ekologiczny (a nasz tyłek z każdym kilometrem staje się odporniejszy na ból). Nienawidzimy, gdy znika sprzed nosa, albo gdy ktoś zajeżdża nam drogę, sądząc, że ma pierwszeństwo, bo ma nowsze opony. Ale jedno jest pewne: bez niego Holandia nie byłaby Holandią, a nasze życie tutaj – znacznie mniej… emocjonujące 😉

Czytaj także: Holandia: Rowerzyści Kontra Oślepieni Kierowcy – Nowy Konflikt Na Drogach
(holandia.online/wnl/foto(s):AI/archiwum)