Boski PARACETAMOL, czyli… jak działa holenderska służba zdrowia?

Wyjeżdżając z Polski na „wspaniały” Zachód, który ma spełnić (i niejednokrotnie spełnia) nasze marzenia o poprawieniu sobie ziemskiego bytu, przygotowywujemy się „perfekcyjnie i fachowo” do dłuższego pobytu w obcym kraju: w bagażu upychamy mnóstwo rzeczy pomocnych w różnych życiowych sytuacjach, w tym bogato wyposażoną apteczkę. Ale… czy naprawdę jesteśmy przygotowani na chorobę za granicą

Służba Zdrowia, kontra… Służba Zdrowia

Oczywiście mamy ze sobą całe zestawy uzdrawiających pastylek, syropów i maści… które najczęściej leżą póżniej nietknięte, aż do utraty przydatności do użycia. Absurdalnie nie dopuszczamy do siebie myśli o jakiejkolwiek chorobie która mogłaby nas dopaść, a już szczególnie takiej, która wymagałaby sprawdzenia poziomu wiedzy miejscowej służby zdrowia, jej fachowości i profesjonalności.

Holandia

Właśnie w tym miejscu naszego ewentualnego niefartu zaczyna się robić bardzo dramatycznie (a zarazem komicznie – choć nie zawsze), bo napotykamy na mur/ścianę/jezioro/ocean niezrozumienia (według naszej oceny), gdyż w głowach zakodowane mamy meandry działania polskiej Służby Zdrowia do których jesteśmy przyzwyczajeni, a tu – w kraju tulipanów – nasze rozczarowanie jest co najmniej ogromne.

Ustne zwolnienie lekarskie…

Z tej drobnej – ale jakże istotnej przyczyny, podczas choroby odczuwamy dyskomfort psychiczny w kontakcie z lekarzem, który jest kulturalny, fachowy, kompetentny… a my, dziwnym zbiegiem okoliczności opuszczamy jego gabinet z poczuciem totalnego olania nas, z wrażeniem zabrania cennego czasu lekarzowi… No jak to… ani prześwietleń, ani badań specjalistycznych, ani recepty z litanią leków i antybiotykiem…?

Holandia

Mamy tylko leżeć i odpoczywać biorąc PARACETAMOLSzok nie opuszcza nas długo, co też komentujemy z przyjaciółmi nie mogąc pojąć, że nawet zwolnienie lekarskie dostaliśmy werbalnie (ustne) a nie na dokumencie L-4, gdyż tu wszystko opiera się na wzajemnym ZAUFANIU! (taki slogan, coraz rzadziej używany i pojmowany przez naszych Rodaków na emigracji).

Najlepsza Służba Zdrowia w Europie?

Jednak pomimo iż odczuwamy pewien niesmak musimy wiedzieć, że w rankingu oceny systemów Służby Zdrowia w krajach Europy, od kilku lat bryluje właśnie H O L A N D I A !!! Według Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia, od 2014 roku (do chwili obecnej) to TUTAJ jest najlepiej w Europie, podczas gdy Polska plasuje się w okolicach 30 – 33 miejsca na niecałe 40 klasyfikowanych państw. Zdziwieni?

Holandia

Ja też byłem w totalnym szoku, jednak taka jest prawda, fakt niezaprzeczalny i niepodważalny. Żeby nie być gołosłownym: ja też miałem okazję zapoznać się z działaniem tego NAJLEPSZEGO w Europie systemu starając się być obiektywnym, choć niestety zagrały we mnie polskie przyzwyczajenia (a nie jestem hipochondrykiem czy lekomanem, i unikam wizyt lekarskich z byle powodu)…

Mój przypadek…

W lutym tego roku, podczas wykonywania pracowniczych obowiązków doznałem bardzo bolesnego urazu kolana (zerwanie ścięgna – o czym dowiedziałem się później). Szok związany z ogromnym bólem, brak możliwości chodzenia, przemieszczania się o własnych siłach i drążąca myśl: „jestem uziemiony!„.

Holandia

Przy pomocy dwóch silnych facetów, na wózku towarowym a następnie na fotelu inwalidzkim zostałem wywieziony z zakładu pracy (bez większego zainteresowania ze strony holenderskiego szefostwa), a następnie przetransportowany służbowym pojazdem biura pośrednictwa pracy do miejsca swego zamieszkania. Siedząc na łóżku w hotelowym pokoju, poprzez ból zaczęły docierać do mnie najczarniejsze myśli – uwierzcie, że sytuacja ta była jedną z gorszych w moim życiu, a dlaczego?

Wypadek przy pracy i brak skierowania od lekarza rodzinnego

Dopiero wtedy – po fakcie – uświadomiłem sobie, że mój uraz był wypadkiem przy pracy, gdzie nikt mnie nie zbadał, nie wezwano karetki, nie pojawił się nikt kompetentny, a teraz co? Jak się dostać do lekarza, jak się z nim dogadać, a jak będzie operacja… to czy ubezpieczenie pokryje koszty…?

Holandia

Nie umiejąc się zorganizować, w tym dosyć traumatycznym stanie dotrwałem do dnia następnego, kiedy dotarło do mnie że żadna pomoc nie nadejdzie, i że muszę sobie poradzić sam. Cudem przezwyciężając okropny ból uruchomiłem swych przyjaciół (serdecznie dziękuję za pomoc PIOTROWI I TOMASZOWI), którzy dostarczyli mi kule niezbędne do chodzenia i zawieźli MOJĄ BEZSILNOŚĆ do szpitala, gdzie po długich tłumaczeniach zostałem zarejestrowany – pomimo niezrozumiałego przez szpitalny personel braku skierowania (!) od lekarza rodzinnego

„A gdzie protokół wypadku z pracy?”

Zakodowałem w swej mózgownicy ten fakt: „lekarz rodzinny – przyjaciel domu mego„. W końcu zostałem przyjęty przez lekarza dyżurnego. Kilka pytań, opis zdarzenia. Wniosek: trzeba specjalisty. No i czekamy dalej. Mijają minuty, następnie godziny… cierpliwość na wyczerpaniu, a ból przybiera na sile…

Holandia

Wreszcie w poczekalni pojawia się elegancki mężczyzna, który z uśmiechem zaprasza nas do swego gabinetu. Tam ponowny opis zdarzenia, a w mojej duszy pojawia się iskierka nadziei że rozmawiam z facetem który choć trochę uśmierzy mój ból… „A gdzie protokół wypadku z pracy?” – pada pytanie – „Nie mam„. „A ma być, pamiętać o tym!„.

Holandia

Przystępujemy do badania mającego charakter dotykowo – macaniowo – uciskowo – słuchowy, czyli ’akcja i reakcja’ (moje jęczenie z powodu zadawanego bólu). Diagnoza: ZERWANIE GŁÓWNEGO ŚCIĘGNA W KOLANIE PRAWYM. Jest też przy tym trochę śmiechu, gdy lekarz specjalista porównuje mój uraz z urazami występującymi u… koni. Mam wrażenie że facet zna się na tym, bo mówi o tym dużo i fachowo, więcej nawet niż o moim urazie… W końcu padają słowa: „w zasadzie nic się nie stało, proszę dużo odpoczywać, pod żadnym pozorem nie przeciążać nogi i brać w razie czego PARACETAMOL, nawet do 10 tabletek dziennie, poziom bólu w kolanie jest miarą jego leczenia, to proste że jeśli ból spada to kolano zdrowieje i na odwrót, za 10 dni proszę się zgłosić do lekarza rodzinnego na kontrolę, do pracy teraz nie chodzić„. Zaświadczenia żadnego nie wydaje… „dziękuję i do widzenia„.

Rehabilitacja… pracą. Bez recepty rzecz jasna…

Z pomocą kolegów opuszczam gabinet. Jestem trochę (a może bardzo, nie wiem) zaskoczony.. bez zdjęcia RTG, bez gipsu czy jakiegokolwiek usztywnienia, jedynie PARACETAMOL na ból? Przecież ja nie mogę chodzić! A muszę! Jestem pikerem! Co dalej? Dziesięć dni stosuję się do zaleceń (ale bez PARACETAMOLU) i udaję się na kontrolę do rodzinnego. „Kolejne dziesięć dni odpoczynku” – stwierdza lekarz – „Tak tutaj leczy się ten rodzaj urazu„.

Holandia

Kolejna wizyta, i już sam muszę stwierdzić że od czasu wypadku nastąpiła zdecydowana poprawa, bo choć nadal utykam chodzę samodzielnie. Doktor mówi: „świetnie, według mojej oceny można wrócić do pracy – dwa razy w tygodniu po cztery godziny, tak, to na początek wystarczy… a później trzeba ten czas wydłużać…„. Moje niedowierzanie jest na tyle widoczne, że słyszę jeszcze: „tak to się odbywa w Holandii, recepty na rehabilitację pracą nie będzie, ale w razie wątpliwości pracodawca niech dzwoni, no i oczywiście gdyby ból nie ustępował, to proszę o wizytę i życzę powodzenia„. PROCES LECZENIA JESZCZE TRWA, ALE TAK W ZASADZIE ZOSTAŁ ZAKOŃCZONY.

Leczenie bez leczenia…

Trudno mi opisać stan własnej psychiki po zakończonym „holenderskim procesie leczenia” charakteryzującym się… brakiem „jakiegokolwiek leczenia„. Jestem co najmniej zdegustowany całą tą sytuacją – może to efekt cywilizacyjnej i kulturowej przepaści dzielącej oba nasze kraje? Mimo to daleki jestem od narzekania czy jakiejkolwiek krytyki. Znam też historie znajomych z poważniejszymi dolegliwościami, z których jedni byli że tak powiem „obsłużeni” profesjonalnie i perfekcyjnie, ale inni już podczas telefonicznej rejestracji zostali zdiagnozowani przez osobę z drugiej strony słuchawki jako przypadki „niewymagające wizyty u lekarza„.

Holandia

Osobiście zakrawa mi to troszeczkę na konowalstwo (z całym szacunkiem do wieloletniego Pierwszego Miejsca Holendreskiej Służby Zdrowia w Europie), jednak ocenę pozostawiam Czytelnikom. Oczywiście całkowicie odrzucam myśl, że przyczyną „odprawienia z kwitkiem” (a w zasadzie bez kwitka) jest polskie pochodzenie pacjenta…

Znachor…

No cóż… Na dzień dzisiejszy chodzę do pracy w wyznaczone dni i godziny, i… chyba zdrowieję (bo chodzę samodzielnie, a ból w kolanie jakby się zmniejszał), ale PARACETAMOLU brał nie będę, chociaż może to on właśnie ma ten cudowny uzdrawiający wpływ na wszystkie ziemskie choroby?

Holandia

Czas pokaże jak sobie wyleczyłem kolano, i czy będę mógł normalnie funkcjonować w pracy. Po tych wszystkich niecodziennych dla mnie jako POLAKA sytuacjach stwierdzam, że wspomniana powyżej przepaść jest ogromna… i… nie chcę tu więcej chorować. Czego i Wam życzę. A teraz, w spokoju włączę sobie polski film „ZNACHOR„… może w końcu coś więcej z tego zrozumiem…

Tomek Piechocki
(11 marca 2018, Boskoop, Holandia)