Z pamiętnika emigranta (2): ech, ten przeklęty telefon (a było już tak pięknie)

Tak oto ja, niedoszły marynarz, z „wymarzonym” tytułem technik mechanik maszyn i urządzeń okrętowych wracam na Śląsk, do krainy kopalń, fabryk, zakładów, „zagłębia miejsc pracy”.

Rozpoczynam od rejestracji w Biurze Pracy, gdzie nieopatrznie w jednej z rubryk wpisuję „praca w zawodzie”, co spotyka się z urzędniczym szyderstwem: „…to co, mamy tu panu stocznię wybudować?…” Niezrażony drwinami, rozpoczynam poszukiwanie zatrudnienia. Z ust większości pań kadrowych słyszę jednak: „…tak, mechanik jest potrzebny, ale nie okrętowy…”.

W Polsce w tym czasie trwa kryzys, setki zakładów jest zamykanych. Z różnych przyczyn, choć głównie z uwagi na ich nieopłacalność. Pracy nie mam – frustracja rośnie, zasiłek dla bezrobotnych niewielki, a rodzice u których mieszkam stają się coraz bardziej nerwowi. W głowie rodzą się różne myśli. W desperacji nawiązuję listowny kontakt z Legią Cudzoziemską, ale brak paszportu (na szczęście?) uniemożliwia mi wyjazd. Są też wieże naftowe, ale koszt zdobycia Certyfikatu Bezpieczeństwa – 1000 dolarów – przerasta moje możliwości. Normalnie kwadratura koła :/ Pomału godzę się z losem bezrobotnego i perspektywą życia kątem u rodziców, ale niespodziewanie pojawia się światełko w tunelu – szansa wyjazdu do RFN-u.

Długie miesiące starań o paszport i wizę, bez żadnej pewności czy uda się cokolwiek załatwić. Ostatecznie, osoba do której jadę składa poświadczenie o finansowaniu w całości mojego pobytu – bez tego, w życiu nie odebrałbym paszportu z komendy MO. Udaje się. Wyjeżdżam jednak prawie „w ciemno”, bo nie mam pewności czy za granicą podejmę (szybko) jakąkolwiek pracę. Wtedy też zacząłem rozumieć, co to znaczy „żelazna granica”: trzepanie bagaży, podchwytliwe pytania WOP-istów, każdy powód był dobry aby zatrzymać, i nie puścić dalej. A „dalej”, już totalny szok. Na przejściu NRD – RFN wzajemna wrogość, karabiny, psy, zasieki, druty kolczaste, wieżyczki strzelnicze – wyjeżdżam z bloku wschodniego jak z obozu koncentracyjnego…

Trafiam do celu. Dobrobyt widać na każdym kroku, i choć euforia trwa nadal – pomału się z nim oswajam. Nareszcie też uświadamiam sobie, że rzeczą która mi nie dawała spokoju podczas przechadzek ulicami niemieckich miast, jest… brak krat w witrynach sklepów. Niesamowite. Podejmuję pracę jako pomocnik masażysty. Piorąc ręczniki i przygotowując kąpiele dla emerytowanych obywateli Niemiec, już po pierwszym dniu pracy mam 120 marek z napiwków. W końcu jestem niezależny, sielanka trwa, życie nabiera barw, optymizm rośnie. Zbyt piękne. Planowanie świetlanej przyszłości brutalnie przerywa telefon z Polski i głos ojca w słuchawce: „…trzeba Tomek wracać, idziesz do wojska…” . Więc wracam… .

Ciąg Dalszy Nastąpi

Tomek Piechocki

Piechocki

(Holandia, Hazerswoude-Rijndijk, 17 maja 2015)